I Fall for Autumn

19:35


Jestem wielką fanką jesieni. Odkąd byłam mała i ktoś pytał, jaka jest moja ulubiona pora roku, zawsze mówiłam, że jesień. Na drugim miejscu była wiosna, potem zima, a na końcu lato. Wszyscy uważali, że jestem nienormalna. Jak można najmniej lubić lato i jakim cudem to nie jest moja ulubiona pora roku? Nie zrozumcie mnie źle - lubię lato, chociaż naprawdę doceniłam je dopiero rok temu. Ale to co następuje po lecie jest czymś, na co nie mogę się doczekać każdego roku.

Każdy pewnie w innym momencie dochodzi do wniosku, że lato się skończyło. Mogą to być pierwsze chłodniejsze dni, konieczność codziennego noszenia parasola i kurtki czy chrupiące pod butami i szeleszczące na wietrze liście. Dla mnie jest to moment, kiedy na mojej playliście losowo włącza się jakakikolwiek utwór Alexa Turnera z soundtracku do filmu Submarine. Jeśli nie przełączę i z przyjemnością przesłucham którąś z piosenek, a następnie włączę cały album, wtedy wiem, że zaczęła się jesień. Ta płyta najbardziej kojarzy mi się z wieczorami, kiedy na dworze jest ciemno i zaczyna kropić, ale nadal jest ciepło. Kiedy ubieram swój puchaty szlafrok, a na stopach mam ciepłe, miękkie skarpetki. Kiedy siedząc pod kołdrą czytam książkę, a obok stygnie herbata. O ile na wiosnę i lato bawię się do popularnych piosenek i eksperymentuję z różnymi wykonawcami, o tyle od Alexa zaczynam powrót do słuchania mojej stałej, ulubionej muzyki. Wracają wieczory z Muse, Oasis i Arctic Monkeys. W tle do czytania książki leci Noel Gallagher i Lana Del Rey. Do nauki nucę The xx i Kodaline. Jest mi ciepło w stopy i na serduszku. Mam wrażenie, jakby całe moje otoczenie mnie miękko otulało i koiło. Właśnie taka jest jesień - miękka, ciepła i kojąca. No matter what I'm doing, I'm warm and cosy.

Początek jesieni zawsze był dla mnie czymś w rodzaju fresh start, czymś co większość ludzi doświadcza na początku wiosny. Odrodzenie się, czyste konto, nowe pomysły i inspiracje, mnóstwo energii i motywacji. Jako osoba ogólnie mocno zmotywowana i szukająca inspiracji przez cały rok, jesienią dostaję największego kopa do działania. Głównie jest to spowodowane tym, że przez 12 lat o tej porze zaczynałam rok szkolny. Wrzesień oznaczał dla mnie nowe podręczniki, nowe zeszyty, nowy piórnik, zestaw nowiutkich długopisów, cienkopisów i całego wyposażenia sklepu papierniczego (to, że jestem zbieraczem i artykuły papiernicze są moją największą słabością, to temat na osobny wpis). Wszystko zaczynało się od nowa. Dwa razy nawet zaczynało się przecież nową szkołę. A ja po lecie nie mogłam się doczekać szkoły. Zawsze byłam tym dzieckiem, które przez wakacje za nią tęskniło. Lubię mieć ustaloną rutynę i mnóstwo rzeczy do zrobienia, więc wakacje były dla mnie po prostu jednym wielkim pasmem nudy - stąd też najmniej lubiłam lato. Co prawda wychodziłam na dwór, spotykałam się z przyjaciółmi, jeździłam na obozy, czytałam książki i próbowałam nowych hobby, ale na dłuższą metę nie umiałam po prostu leniuchować. Nauczyłam się wypoczywać i cieszyć się relaksem dopiero w tym roku, co jest moim wielkim osiągnięciem. Co prawda nie umiałam do końca oderwać się od nauki, ale większość czasu przeznaczyłam na przeżywanie dni tak, jak się potoczą. Mimo wszystko, nawet teraz nie mogę doczekać się października i powrotu na uczelnię. I just can't help it.

Jesień to nie tylko powrót do nauki, ale również chęć podejmowania nowych wyzwań. Przez ostatnie kilka lat wakacji odpuszczałam sobie treningi w letnie miesiące. Wakacje to wakacje, nie? We wrześniu zaczynałam przygody treningowe praktycznie od zera. W tamtym roku powiedziałam dość - nie bierze się wakacji od zdrowego trybu życia. Od tej pory nie robię sobie letniej przerwy, tylko ćwiczę tak, jak przez resztę roku. W ten sposób utrzymuję systematyczność treningów, a motywacja nie maleje, bo już nie muszę po raz kolejny robić pierwszego kroku, tylko po prostu idę dalej. Ale chęć zaczynania czegoś od zera pozostaje. Od września rozpoczynam poszukiwania nowych ulubionych książek, nowej stałej, jesiennej muzyki oraz zaczynam nowy serial. W tamtym roku trafiłam na Dziewczyny w podróży Jennifer Baggett, Holly Corbett i Amandy Pressner, których relacja z podróży dookoła świata dała mi niesamowite pokłady inspiracji. Podobnie zadziałały na mnie Małe Cuda Cheryl Strayed, które dodatkowo pomogły mi zrozumieć wiele rzeczy oraz inaczej spojrzeć na świat i relacje z innymi ludźmi. Odkryłam też Haruki Murakamiego, którego Na południe od granicy, na zachód od słońca całkowicie mnie oczarowało i otworzyło drogę do dalszego wgłębianie się w dzieła Japończyka. Muzycznie w zeszłym roku urzekła mnie Tove Lo, a serialem, który pochłaniałam odcinek za odcinkiem, był Dr House (wiem, trochę się spóźniłam). Nie mam pojęcia, jakie perełki odkryję tej jesieni, ale wiem, że nie mogę się ich doczekać.


Każdego roku nowy element pasuje do układanki, która tworzy moją definicję danego sezonu. Rok temu uznałam, że czas spróbować czegoś, co poleca każda Common White Girl, czyli Pumpkin Spice Latte. Od razu wiedziałam, że wpisała się w mój jesienny niezbędnik. Przynajmniej raz na dwa tygodnie pozwalałam sobie na tę małą przyjemność, delektując się smakiem i aromatem cudownej kawy do ostatniej kropli. Niestety, odkryłam Pumpkin Spice stanowczo za późno, bo dopiero pod koniec października. Nie miałam czasu wystarczająco się nią nacieszyć, dlatego w tym roku skusiłam się na nią od razu, jak się pojawiła. W końcu czekałam na nią cały rok. 


Moja szafa również nie może doczekać się jesieni. Niegdyś lato było dla mnie mordęgą. Po wielu upalnych dniach, w które narzucamy na siebie jak najmniej, moje ciało błagało o zakrycie. Nie lubiłam swojego ciała i chciałam pokazywać je światu jak najrzadziej i w jak najmniejszych ilościach. Na jesień w końcu mogłam codziennie ubierać długie spodnie, luźne bluzy i wiszące na mnie kurtki. Zakrywałam swój brak pewności siebie i akceptacji swojego ciała pod kolejnymi warstwami materiału. Czułam się bezpiecznie.
Teraz jest już inaczej.  Po intensywnym roku pracy nad sobą nadal nie akceptuję siebie do końca, ale czuję się w swojej skórze lepiej, niż kiedykolwiek. Nabrałam chęci na zmianę stylu i ubieranie się tak, jak zawsze chciałam. Już nie hamuje mnie strach i wstyd. W lecie czułam się świetnie wiedząc, że dobrze wyglądam w krótkich spodenkach i crop topie. A jesień pokochałam jeszcze bardziej. Zaczęłam chodzić w sukienkach. W końcu mogę kupić sweter, który nie sprawi, że wydam się jeszcze większa, ale ciepło mnie otuli. Mogę nosić kurtkę w rozmiarze 36 i czuć się zgrabna, a nie czuć się jak menel w wiszącej na mnie jak worek na ziemniaki kurtce w rozmiarze 44. Lubię ubierać się ciepło i warstwowo, a świadomość tego, że mogę ubierać się tak, jak chcę, a nie tak, jak muszę, wzbudza we mnie jeszcze większy entuzjazm na nadchodzące miesiące.

Na stragany wracają przepyszne jabłka. Przynoszę do domu siatkę pełną tych pięknych, czerwonych owoców. Słońce zachodzi coraz szybciej. Wieczór aż się prosi o spacer. Wyciągam botki, cienki szalik i rękawiczki. Powietrze jest kruche i rześkie. Po powrocie wstawiam czajnik, zapalam świeczkę i wchodzę pod kołdrę. W tle leci ulubiona muzyka. Maks leży obok, cicho mrucząc. Wtulam się w Pawła. Trzeba się powylegiwać. Trzeba nacieszyć się ciepłem i wygodą. Małe rzeczy sprawiają, że jest mi lekko i ciepło na sercu. 
I just love Fall.

Zobacz również

1 komentarze

  1. hahaha ja mam tak samo. Moja ulubiona pora roku to jesień, później wiosna, zima, a lato na końcu. :D
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń