Bezwyjazdowe wakacje

21:00

Drugi rok z rzędu nie wyjechałam na zagraniczne wakacje. Po całym życiu wyjazdów w najróżniejsze miejsca taki detoks jest niesamowicie dotkliwy. To jak terapia szokowa. Do tej pory najeździłam się trochę - Francja, Grecja, Bułgaria, Malta, Anglia i mogę tak dalej wymieniać. Gdzieniegdzie byłam wielokrotnie, gdzie indziej tylko raz. Uwielbiam podróże. Piękne widoki, nowe kultury i inne powietrze to coś, co całkowicie mnie przyciąga w odkrywaniu świata. 


Jestem wygodnicka. Nie dla mnie podróże autostopem za grosze. Mimo, że zazdroszczę znajomym, którzy wybierają taki sposób podróżowania, nie mam ochoty sama tego spróbować. Lubię mieć wszystko zaplanowane, wiedzieć, że o określonej porze zjem zdrowy posiłek, że wykąpię się w dobrych warunkach i że będę wygodnie spać w łóżku. Moje plany i rutyna są mi niezbędne, abym czuła się rozluźniona i spokojna. Oczywiście, nie planuję każdego aspektu mojego życia - uwielbiam spontaniczne decyzje i niespodzianki od życia. Ale nie umiałabym na ciągłym spontanie przeżyć jakiegokolwiek wyjazdu. Nie jestem taką osobą i nie chcę taką być. Z podziwem i uśmiechem na ustach oglądam kolejne zdjęcia i czytam wpisy znajomych autostopowiczów. Jesteście wielcy, naprawdę. Ja bym tak nie potrafiła.

Skoro nie jestem odważną podróżniczką mogącą przeżyć na pasztetach, kilku dniach bez prysznicu i spaniu pod namiotem, moje wakacje potrzebują budżetu. Nie mówię o wyjazdach z biura podróży, ale o samodzielnych wakacjach, ze znalezionym przelotem i noclegiem. Uwielbiam robić wszystko po swojemu i wolę własny plan dnia niż nałożony przez innych ludzi. Poza tym, samodzielny wyjazd pozostawia niemal nieograniczone możliwości spędzania wolnego czasu i niekoniecznie trzeba całymi dniami smażyć się na plaży lub siedzieć nad basenem. Niestety, od zeszłego roku, kiedy jako dorosła osoba nie mogłam liczyć na wyjazd na obóz sfinansowany przez rodziców, musiałam zacząć radzić sobie sama. I o ile udało nam się pojechać nad morze, to nie pojechałam za granicę. I to mnie niesamowicie boli, ponieważ przyzwyczaiłam się do takich wielkich podróży. Do słońca, do innych języków, do bycia w innym otoczeniu. W tym roku również się to nie udało. Różnie potoczyły się pewne sprawy, a sytuacja finansowa nie pozwoliła mi odłożyć większej sumy. Stała praca nie wchodziła w rachubę, a dorabianie pozwalało wyłącznie na zaspokajanie bieżących potrzeb. Musiałam pogodzić się z myślą, że i tym razem nie spełnię swojego marzenia o wyjeździe do Portugalii czy Włoch.

Koniec końców udało się pojechać w parę miejsc. Nie były to dalekie podróże, jednak cieszyłam się na każdą z nich. A zaczęło się od koncertu, na który nie mogłam się doczekać od grudnia. Nie wiedziałam, jak uda mi się połączyć koncert w Warszawie z zaczynającą się dwa dni później sesją, ale wiedziałam, że nie przepuszczę szansy usłyszenia Muse po raz trzeci. Przez cały semestr uczyłam się na bieżąco, aby w czerwcu z czystym sumieniem pozwolić sobie na tę przyjemność. Nawet jeśli oznaczało to powtarzanie słówek na egzamin pod Pałacem Kultury i Nauki.

Braliśmy udział w biciu rekordu Guinessa, a pół dnia spędziliśmy chowając się przed słońcem i oglądając filmy w Burger Kingu. Na Służewcu wydawaliśmy ostatnie pieniądze na niedobre jedzenie i najdroższe picie, którego i tak nigdzie nie mogliśmy znaleźć mimo morza foodtrucków. Ale za to bawiłam się do "Of The Night" i reszty ulubionych piosenek Bastille, słuchałam pierwszego w Polsce koncertu Incubusa i całym sercem cieszyłam się na widok Muse. Niestety, nie mogliśmy stać pod samą sceną (Matt i tak nie schodził tym razem ze sceny, więc już nie uścisnąłby mi drugi raz dłoni) i nie mogłam się nadziwić, że ludzie są tak drętwi. Nie wiem, jak na koncercie można stać i po prostu słuchać. Tylko ja i kilka innych dziewczyn skakałyśmy, śpiewałyśmy i cieszyłyśmy się jak nienormalne. Nawet nie myślałam o kontuzjowanym kolanie, za bardzo chciałam wycisnąć z tego dnia jak najwięcej. I wycisnęłam. Do domu wróciliśmy cudem, wpadając się do najbardziej zapchanego nocnego autobusu świata,  zdążając na przesiadkę, a potem biegnąc na Polskiego Busa. Zmęczeni, odwodnieni, głodni, ale z uśmiechem na ustach, wracaliśmy do Wrocławia. Jaka sesja? Jakie egzaminy?


Na samo rozpoczęcie wakacji wybrałam się do babci i dziadka do Góry. Mogłam wtedy poczuć, że nareszcie mam wakacje. Do gimnazjum przynajmniej jeden miesiąc lata spędzałam u dziadków. Całe dnie spędzałam wtedy z przyjaciółkami - nie miałyśmy się dość i codziennie do późnej nocy nie mogłyśmy się nagadać. Wtedy też zaczęłam chodzić na pierwsze w życiu imprezy. Nic więc dziwnego, że mam do tego miasteczka ogromny sentyment. Uwielbiam też po prostu posiedzieć w ogrodzie z książką i cieszyć się cieniem w upalny dzień. Mentalnie odpoczęłam, zresetowałam się i naładowałam baterie, które po bardzo intensywnym roku były totalnie puste.


Kolejnym, jakże urlopowym miastem, był po prostu Lubin. Jako, że większość wakacji spędzam we Wrocławiu ze względu na kota (moja mama ma zbyt silną alergię, żeby pozwolić sobie na jego odwiedziny), 3 tygodnie w Lubinie to prawdziwy urlop. Kot został u Pawła i korzystaliśmy z pełnej lodówki, domowych obiadków i towarzystwa znajomych. Wszystko, co robiliśmy, było dla nas rarytasem. Jeździliśmy w nocy Felą, piekliśmy ciastka i oglądaliśmy telewizję. Zwykłe rzeczy, które jak ich zabraknie w codziennym życiu, docenia się bardziej. Czas stracił na znaczeniu i czułam, jakbym w ogóle nigdy nie wyjechała na studia, tylko ciągle była w domu. Też tak macie takie odczucia? 

Na urodziny Pawła wybraliśmy się na wycieczkę. Co roku wybieramy miejsce, które Paweł szczególnie chce odwiedzić. W tamtym roku byliśmy na Zamku Chojnik, w tym zaś pojechaliśmy do Wałbrzycha, a konkretnie na Biały Kamień. Nie znaleźliśmy co prawda miejsca największego żulostwa, ale objechaliśmy i obeszliśmy mekkę meneli wzdłuż i wszerz. Na obiad zajechaliśmy do Jeleniej Góry, a wracając zahaczyliśmy o zlot fanów Ewy Farny w Złotoryi (don't ask). To był naprawdę cudowny dzień.



Na pierwszy jako taki prawdziwy wyjazd wybraliśmy się do Boszkowa. W końcu mogłam się choć trochę opalić, ale i tak nie na tyle, żeby pozbyć się opalenizny farmera. Słońce i woda były tym, czego potrzebowałam. Tak naprawdę pierwszy raz byłam wtedy nad jeziorem tak porządnie, z noclegiem, a nie na jeden dzień. Komary chyba to wyczuły, bo zostawiły nam pamiątki na tydzień. Kolejny raz wyciszyłam się i zresetowałam. Czerpałam z tego wyjazdu garściami, bo nie wiedziałam, kiedy coś takiego się powtórzy. 

Nawet jeśli tylko na chwilę, musiałam pojechać nad morze. Zwariowałabym, nie mogąc choć raz w roku usłyszeć fal i zobaczyć pięknego zachodu słońca. Wybraliśmy się do Kołobrzegu na jeden dzień, tracąc dwa dni na podróż. Było warto. Cały dzień spędziliśmy przy morzu, robiąc wyjątek na obiad w ulubionej knajpie w centrum miasta. Zrobiliśmy też dyspensę i cheat meal zamienił się nie w cheat day, a w dzień rozpusty. Jedliśmy wszystko, co nadmorski deptak ma do zaoferowania, robiliśmy tysiąc zdjęć i odwiedziliśmy każde miejsce warte odwiedzenia. Zachód słońca niestety ani razu nie był spektakularny przez zachmurzone niebo, ale mi to wystarczyło. Byłam nad morzem. Rano pożegnaliśmy się z wielkim błękitem, po drodze chwytając znaki jesieni. Po powrocie do Wrocławia nawet do nas nie docierało, że gdziekolwiek pojechaliśmy. To był nasz pierwszy tak krótki wyjazd nad Bałtyk. I mam nadzieję, że ostatni, bo choć ten jeden dzień wykorzystaliśmy maksymalnie, to wciąż było za mało. Wątpię jednak, aby jakakolwiek ilość czasu spędzona nad morzem była wystarczająca, aby mieć go dość.



Dla mnie wakacje jeszcze trwają, choć wyjazdy się skończyły. Teraz tak na to patrzę, że "niby nigdzie nie byłam", a odwiedziłam góry, jezioro i morze. To już coś! Dodatkowo, mimo krótkich wyjazdów i braku wielkiej, zagranicznej przygody, nie nudziłam się przez ostatnie miesiące. Wręcz przeciwnie - miałam pełne ręce roboty. Chciałam ten czas wykorzystać maksymalnie na wypoczynek w każdej postaci. Czyli jak? 
Stay tuned for more :)

Zobacz również

2 komentarze

  1. Wyjazdy w inne miejsca Polski to też wakacje, nie ma się co ograniczać - tylko odkrywać perełki, bo jest ich trochę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgodzę się z komentarzem u góry :) Od dwóch lat odkrywam Polskę i doszłam do wniosku, że w sumie to piękna ta nasza Polska! W szczególności nasze Morze, które o każdej porze roku zachwyca swoimi pejzażami, w szczególności jesienią i zimą potrafi zmalować takie obrazy, że nic tylko chwytać za aparat, za to latem daje nam przepiękne zachody słońca. Tak jak Ty lubię mieć zaplanowaną podróż, a na nocleg wybieram prywatne apartamenty. Gdybyś wybierała się nad morze to polecam wynajem apartamentu w https://apartamenty.in/pl/apartamenty kilkukrotnie wynajmowałam u nich i polecam :)

    OdpowiedzUsuń