Co ja robię?

10:30









Sobotni ranek spędzam oglądając film z kotem na kolanach. Classic. Niby skupiam się na fabule, lecz w głowie po raz milionowy odbywam ze sobą tę samą rozmowę. Wrócić do tego? W jakiej formie? A co, jeśli znowu mi się nie będzie chciało? A co, jak powiem za dużo? Co ludzie powiedzą? I tak w kółko. Od półtora roku.

Pamiętam, jaką radość sprawiało mi "pisanie bloga" w podstawówce. Był nawet popularny, przynajmniej w moim rozumieniu tego słowa. Pisałam trochę o sobie, trochę jak prowadzić bloga na Onecie, trochę o podstawowej grafice. Nie znałam się praktycznie na niczym, ale dawałam ludziom instrukcje i porady, poznałam też kilka koleżanek. Ten blog nadal istnieje. Może kiedyś podam jego nazwę, ale wątpię, żeby uczucie zażenowania nim kiedykolwiek minęło.

Przede wszystkim lubiłam się wyżyć, opisać to, co siedziało mi w głowie. Coś, co przeczytałby ktoś inny. Nie miałam poczucia, że dzielę się zbyt wieloma informacjami, bo nie pisałam wszystkiego. Kiedy przestałam prowadzić bloga, przerzuciłam się na pamiętnik. Zaczęłam też prowadzić fotobloga, gdzie odkrywałam swoje życie na tyle, na ile chciałam. Po dwóch latach jednak fotoblog przestał istnieć. Byłam już w gimnazjum, a później w liceum, więc nie chciałam, żeby moi znajomi wiedzieli o wszystkim, co się u mnie dzieje. Tym bardziej chciałam uniknąć oceniania, naśmiewania i odizolowania z towarzystwa. Doświadczyłam już tego nie raz w moim życiu i nie chciałam sobie dokładać powodów do bycia inną.

Pamiętnik prowadziłam do pewnego momentu, później przestałam. Ograniczyłam się do opisywania większych i ważniejszych momentów z życia, takich jak wyjazd, koncert czy naprawdę dobry dzień - coś, co chciałam zapamiętać jak najlepiej. Brakowało mi jednak uzewnętrzniania się, jakiejś odskoczni i sposobu na to, by ktoś mnie usłyszał. Uwielbiałam czytać blogi znajomych i niesamowicie wkręciłam się w oglądanie ludzi na YouTube. Bardzo mi się to spodobało, więc spróbowałam nagrywać filmy. Moja przygoda skończyła się po pół roku. Nie było to najlepsze, co zrobiłam w życiu. Wszystkie filmy są prywatne, więc ich też nie znajdziecie. Ale przez pół roku miałam coś, co nawet jeśli nie było o moim życiu, dawało mi formę ekspresji.  Coś, co dało mi głos. Coś, co sprawiało mi frajdę. Po raz kolejny zakończyłam to z powodu braku motywacji. A jej nie miałam dlatego, bo się bałam. Bałam się oceniania, tego co pomyślą o mnie inni. Byłam nadal bardzo nieśmiała i niepewna siebie.

Coś jednak nie pozwalało mi kompletnie odejść od uzewnętrzniania się w internecie. Stąd pomysł na kontynuowanie tego bloga, który powstał na zaliczenie informatyki w pierwszej klasie liceum. Pomyślałam, że skoro uwielbiam oglądać filmy i pasjonuje mnie odkrywanie różnych epok filmowych, czemu nie recenzje? Okazało się (niespodzianka), że tak jak recenzje muzyczne, recenzje filmowe nie są dla mnie. Nie jestem koneserem ani krytykiem. Za mało się znam, a moje opinie są wtórne i głównie motywowane preferencjami i emocjami. Czułam też ciężar i presję, kiedy przychodził styczeń i "musiałam" recenzować nominowane do Oscara filmy. Nie musiałam. Nikt mi nie kazał. Jednak, jako perfekcjonistka, czułam wewnętrzny obowiązek napisania tych recenzji. Nienawidzę niedokończonych spraw. Tak sobie postanowiłam, więc trzeba to dociągnąć do końca. Ta presja zniszczyła mój zapał i entuzjazm. Więc przestałam, po raz kolejny.

Co w takim razie mogę zrobić? Od kilkunastu miesięcy zastanawiam się, co by było dla mnie dobre. Myśl o prowadzeniu bloga czy kanału na YouTube nie daje mi spokoju i ciągle siedzi sobie z tyłu mojej głowy, przypominając o sobie w różnych momentach mojego życia. Spędzam wtedy kilka dni na zastanawianiu się "co by było, gdyby". Nie wiem, co by się stało. Czy znowu by nie wyszło, czy może teraz odnalazłabym się w tym na dłuższy czas. Pisanie zawsze było dla mnie formą detoksu, terapii samej ze sobą. Wylewałam z siebie myśli i dzięki temu umiałam nad nimi zapanować. Wiele razy chciałam, żeby ktoś to przeczytał. Żeby ktoś mnie lepiej poznał i może utożsamił się z tym, co przeżywam. Najbardziej jednak chciałam, żeby ktoś wyrobił sobie opinię na podstawie tego, co ja sama mu powiem, a nie co usłyszy lub pomyśli na mój widok. Oczywiście, nie zapanuję nad tym, co każdy człowiek poznany w moim życiu będzie o mnie myślał. Większość nawet nie poświęci jednej chwili na myślenie o mnie w ciągu dnia. I to jest super. Nie muszę wszystkich zadowolić. Nie muszę nawet nikogo zadowolić. To jest moja terapia. 

Nie wiem, czy już dojrzałam do tego, żeby pozbyć się strachu przed byciem ocenianą. Nie wiem, czy ktokolwiek takiego strachu nie ma, jakkolwiek by się zarzekał. Przez ostatni rok moje życie zmieniło się na lepsze na wielu płaszczyznach. Moje poglądy na ludzi i na samą siebie uległy wielkiej zmianie. Sama te zmiany wprowadzałam. Aktywnie decydowałam, czego i kogo chcę w moim życiu, a co nie jest mi potrzebne. Przejęłam kontrolę nad swoim życiem i czułam się z tym cholernie dobrze. I nadal się tak czuję. Może nigdy nie przestanę się bać, ale w tym momencie ciekawość skoku na głęboką wodę jest większa, niż strach przed utonięciem. Umiem przecież pływać.



Zobacz również

3 komentarze