Ulubione rzeczy. Wiosna 2017

20:30

Zniknęłam, ale wracam. Ostatnie 4 miesiące były dla mnie czymś, co chyba przeżył każdy student 3 roku – wielką gonitwą, walką z terminami, próbą zrobienia wszystkiego jak najlepiej. W moim przypadku było to o tyle utrudnione, że na ten okres zaplanowałam sobie 2 wyjazdy w dwa końce Polski, wypadła komunia i moje urodziny, a do tego trudna sytuacja rodzinna dawała się we znaki. Na szczęście niemal cały ten stres opadł. Dyplomu w dłoni nie mam, lecz pracę obroniłam i studia zamknęłam w pięknym stylu i nie będę ukrywać, że jestem z siebie niesamowicie dumna. Co teraz? Zanim wejdę w temat przyszłości, chciałam przybliżyć wam to, co wydarzyło się w tych kilku miesiącach mojej nieobecności. Podzielę się z wami rzeczami, wydarzeniami, miejscami, które bardzo umiliły mi ten czas, a gdzieniegdzie zobaczycie dodatkowe, luźne zdjęcia.. W całym tym okresie pełnym odpoczynku być może będziecie chcieli sięgnąć po coś, co sprawiło mi szczególną przyjemność.


Wydarzenie

Kilka miesięcy pisania, wiele miesięcy nauki, zarówno tej przyjemnej i satysfakcjonującej, jak i tej uciążliwej i męczącej, niezliczone momenty sukcesów i kilka podchodzących pod kategorię potknięć, a to wszystko zwieńczone obroną w pięknym stylu. Jestem przeszczęśliwa, dumna i niesamowicie zadowolona z tego, jak wyglądały moje ostatnie trzy lata. Tym samym nie potrafię ukryć, jak bardzo podekscytowana jestem wizją dwóch, trzech... i kolejnych następnych :)



W miesiącach poprzedzających to wielkie wydarzenie wydarzyło się kilka mniejszych. W maju udałam się na drugi koncert Enrique Iglesiasa, tym razem do Gdańska. Zjadłam pyszne jedzenie w nowym miejscu, zobaczyłam morze i na koniec wybawiłam się, tym razem w pełni i całkowicie :) 

W czerwcu z kolei wielkim wydarzeniem był koncert Imagine Dragons na Orange Warsaw Festiwal oraz towarzysząca temu wycieczka w celu odkrycia Warszawy. Znów bawiłam się niesamowicie, pięknie krzyczałam teksty na wszystkich piosenkach (Whatever it takes!) i spełniłam kolejne małe marzenie. Wyjazdy do Gdańska i Warszawy dzieliły dwa tygodnie i do tej pory nie mam pojęcia, jak udało mi się nie zwariować z oddaniem pracy na czas. A jednak! Nauczyłam się już, że przed festiwalem można zarówno uczyć się do egzaminu dwa dni później, jak i myśleć nad ostatnim rozdziałem. Sesja i licencjat nie są mi straszne, więc następne wyjazdy mam już zaplanowane.




W kwietniu miałam szczęście znaleźć się na spotkaniu autorskim Vegenerata Biegowego (którego ciasto polecałam Wam na Święta w tym wpisie :)). W życiu nie sądziłam, że ktoś, kogo obserwuję i czyimi przepisami inspiruję się od tylu miesięcy w internecie, na żywo okaże się tak miły, ogarnięty i ludzki - zupełnie jak go sobie wyobrażałam. Powiem więcej - gdyby ktoś powiedział, że od tamtego momentu Vegenerat, już jako Przemek, zagości w moim życiu i co jakiś czas będzie się w nim pojawiał, powiedziałabym, że zwariował. Jednak zwariowanym zbiegiem losu tak właśnie się stało, a ja nie mam zamiaru narzekać na pozytywną iskierkę energii tak bardzo nam potrzebną :)




Ostatnim wydarzeniem, o którym chcę wspomnieć, są moje urodziny :) Spędziłam je z przyjaciółmi i rodziną, cały dzień i (kilka następnych) spędziłam w przemiłej atmosferze. W tym roku znajduję się w całkowicie innym miejscu życiowym, niż rok temu, więc tym bardziej zwróciłam uwagę na to, aby być wdzięczną za wszystko, co mam i że jestem otoczona szczęściem i miłością.





Film

O filmach, które polecam, powstał cały osobny post i planuję kolejne, aby ten nie był najdłuższy na świecie (choć pewnie i tak jest). Po filmowe rekomendacje zapraszam tutaj :)

Książka

Przez czas pisania pracy nie miałam czasu oraz chęci czytać czegokolwiek trudnego lub wymagającego mojej pełnej uwagi. Z tego powodu Lolitę Vladimira Nabokova czytałam ponad miesiąc, co wiem, że wpłynęło na mój odbiór tej książki. Od dawna chciałam po nią sięgnąć i w pewnym stopniu spełniła moje oczekiwania. Żałuję tylko, że nie mogłam bardziej wczuć się w jej klimat. Mimo wszystko polecam, bo Lolita zdecydowanie jest warta uwagi.

Po Lolicie chciałam poczytać coś łatwiejszego w odbiorze, a takie, wbrew pozorom, są dla mnie dzieła Murakamiego, które od długiego czasu uwielbiam. Przy nich potrafię całkowicie się wyłączyć i wejść w światy, w których wszystko co jakiś czas staje do góry nogami. Tym razem przeczytałam Koniec Świata i Hard-Boiled Wonderland oraz Sputnik Sweetheart. Pierwszą pozycję polecam tym, którzy lubią dość rozległe rozważania nad naturą ludzkiej podświadomości, a druga spodoba się osobom, którym trochę dalej od takich tematów, a bliżej do przyglądania się relacjom międzyludzkim. 


Serial

Z tym poleceniem jestem mega spóźniona, ale Ulubione rzeczy nie pojawiły się w marcu, a wtedy akurat obejrzałam Stranger Things. Jeśli jeszcze nie obejrzeliście (co jest dość mało prawdopodobne, ale być może), skorzystajcie z wakacji i nadróbcie ten niesamowicie dobry serial. Zazdroszczę tym z was, którzy nadal mają tę przyjemność przed sobą, bo będziecie krócej czekać na drugi sezon. Ja z kolei następne kilka miesięcy poświęcę na nadrabianie serialowych zaległości, bo jak widać przez ostatni czas zbyt wiele nie obejrzałam.


Muzyka

Płyta Imagine Dragons Evolve wyszła po ich koncercie w Warszawie i na stałe zagościła w moim repertuarze. Wyżej podlinkowałam jeden z singli, bo Believer już pewnie znacie :) Już spoza płyty i w spokojnych klimatach posłuchajcie koniecznie Not Today.


Całkowitą rewolucją stał się w moim życiu Absolwent. Film zdobył mnie od razu, a soundtrack tak samo szybko zaczął być przeze mnie podśpiewywany. Najlepiej brzmi w całości. Również dzięki filmom zaczęłam słuchać piosenek z listy 100 najlepszych według American Film Institute. Niesamowicie przyjemnie słucha się ich w tle, przypominając sobie ulubione sceny i szukając inspiracji w wyborze następnego seansu.

Ostatnią wartą uwagi muzyczną nowością jest u mnie Wall of Glass Liama Gallaghera. Jest to coś zupełnie innego od jego twórczości w Beady Eye, które na samym początku zamknęło sobie u mnie drzwi. Liam na nowo je otworzył i nie mogę się doczekać jego solowej płyty, która razem z Chinatown zapowiada się naprawdę dobrze.


Trening

Dwa z nowszych treningów Ewy Chodakowskiej - Hot Body i Rewolucja - znalazły swoje stałe miejsce w mojej rozpisce. Do Rewolucji przekonywałam się od zeszłego roku, ale w końcu moje nogi pozwoliły mi w pełni oddać się treningowi. Hot Body z kolei mnie poniszczyło, ale mam nadzieję, że to głównie przez trening przy ponad 30 stopniach. Oba treningi bardzo polecam, jak każdy trening Ewy z resztą :)

W czerwcu zaczęłam też ćwiczyć na siłowni, ale już tak konkretnie. Póki co trzymam się maszyn, żeby nie zrobić sobie krzywdy brakiem znajomości techniki ćwiczeń z wolnymi ciężarami. Niestety, taki trening siłowy połączony z kardio na koniec zrobiłam tylko kilka razy, ale spodobało mi się na tyle, że mam zamiar włączyć i przeplatać go pomiędzy innymi treningami.


Jedzenie

Nigdy w życiu w tak krótkim czasie nie byłam w tak wielu knajpach i restauracjach. Zawsze odmawiałam sobie tej przyjemności na rzecz innych niezwiązanych z jedzeniem. Od niedawna odkrywam nowe miejsca. Do niektórych wiem, że wrócę tylko zaciągnięta siłą, inne same nie chcą się ode mnie uwolnić. Jakbym miała wam opowiedzieć z najdrobniejszymi detalami za co lubię poszczególne miejsce, pewnie musiałabym napisać kilka oddzielnych wpisów. Powiem wam zatem, gdzie najprzyjemniej i najsmaczniej spędziłam czas w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Wszystkich głodnych przepraszam za zdjęcia.

Żyzna - przepyszne, co tydzień zmieniające się menu. Przepadłam za sprawą spring rollsów, które gościły na talerzu w moje urodziny. Niemożliwe jest to, że wciąż o nich intensywnie marzę i próbuję je odtworzyć.



Think Love Juices - leniwe weekendowe śniadanie, które również zagościło w moje (przedłużone) urodziny. Wróciłam, spróbowałam innych dań i nadal jestem stracona.




Te śniadania mnie kiedyś wykończą.

FC Caffe - niezmiennie od dwóch lat moja ulubiona kawiarnia. Tym razem w ulubieńcach za sprawą wegańskich ciast. Każdemu polecam ciasto czekoladowe oraz brownie - w życiu nie jadłam lepszych.



Nie mogłam świętować wydruku mojej pracy nigdzie indziej.

Vege miasto - lokal w Warszawie, w którym po spróbowaniu makaronu jarmużowego do złudzenia przypominającego sos carbonara, musieliśmy wrócić następnego dnia po więcej. Pyszne, zdrowe i pomysłowe dania (na pewno wrócę po pierogi z czekoladą), a do tego wspaniałe ciasta.



Zgadnijcie, kto zjadł więcej?

Krowarzywa - kolejne miejsce w Warszawie, uwielbiane zwłaszcza przez nazwę, ale jedzenie również przypadło do gustu. Zestaw z burgerem, ziemniakami i surówką to coś, czego nie jadłam od dawna i co od razu bardzo mi zasmakowało.



Avocado - miejsce w Gdańsku, w którym miałam okazję wziąć tofurnik czekoladowy z pomarańczą (to prawda, że wszędzie biorę ciasta, ale to wszystko jest wliczone w cheatmeal). Mimo, że nie lubię takiego połączenia, tutaj okazało się niesamowite. Dania główne również biją na głowę.


Jak bardzo (nie) na miejscu jest jedzenie wegańskiej tortilli w ogródku McDonald's?

Uff! Jakimś cudem dotarliśmy do końca najdłuższego wpisu świata. Co najbardziej wam przypadło do gustu z moich ulubionych rzeczy? A co wy polecicie? Co skradło wam serce w minionych miesiącach? Dajcie znać koniecznie :)

Zobacz również

1 komentarze

  1. Spring rollsy gościły też u mnie na Dzień Matki, Córeczko :*

    OdpowiedzUsuń