Ulubione rzeczy. Zima 2016/2017

20:01

Nauka, pisanie pracy oraz wszelkie życiowe sprawy złożyły się na to, że dawno nie napisałam nic o tym, co sprawia mi szczególną przyjemność w danym czasie. Na szczęście, wszystkie takie małe cuda zbieram i zapisuję, aby później móc się nimi z Wami podzielić. Zapraszam na zestawienie moich ulubionych rzeczy z grudnia i stycznia :)

Wydarzenie

W zeszłym roku podzieliłam się z Wami moimi pomysłami na wprowadzenie zmian w nowym roku. Jednym z nich było spisanie celów życiowych, które na daną chwilę będą Was przerastały, ale które z całego serca pragniecie osiągnąć. Wciąż dopisuję nowe pomysły do mojej listy, uzupełniając ją o kolejne pragnienia. Od początku jednak widniała tam jedna pozycja, która wtedy wydawała mi się tak nieosiągalna, jak szalona. I, nawet dla mnie, dość zabawna i niewiarygodna.

Na liście celów nie umieściłam żadnego koncertu, prócz jednego. Takie wyjazdy nie są czymś na co dzień nieosiągalnym, a lista celów miała zawierać marzenia tak ogromne, że aż boję się je spełnić. Mimo wizja mnie na koncercie Enrique Iglesiasa wydawała mi się tak daleka i nierzeczywista, że umieściłam to na mojej liście.

Latem 2014 roku, z ciekawości, obejrzałam jego koncert na Isle of MTV. Słuchałam Enrique w sumie od 2007, kiedy to z wypiekami na twarzy oglądałam teledysk do Do You Know?, ale nigdy do tamtej pory nie słyszałam go na żywo. Koncert z Malty całkowicie mnie porwał. Nie spodziewałam się, że Enrique emanuje tak ogromną i niesamowitą energią, biega po scenie i wspina się po barierkach trybun jak małpka, aby przytulić fanów. Wiedziałam w tamtej chwili, że chciałabym to przeżyć, doświadczyć tej energii i wybawić się za wszystkie czasy. Wiedziałam też, że od 2000 roku Enrique nie zagrał w Polsce. Umieszczenie takiego marzenia na mojej liście było zatem całkowicie uzasadnione. Miałam nadzieję, że kiedyś, przy okazji jakiegoś wyjazdu, uda mi się zahaczyć o jego koncert. Nie spodziewałam się, że za niecały rok od zapisania tego jako marzenie uda mi się je spełnić.

Enrique śpiewający kilka metrów przede mną tak mnie oszołomił, że momentami nie wiedziałam, gdzie jestem i co się właśnie dzieje. Śpiewałam zdzierałam gardło, tańczyłam i skakałam przez cały czas, ale po koncercie odczuwałam ogromny niedosyt. Być może to przez to, że skacząc obijałam się o ludzi, którzy złościli się i tylko pilnowali, żeby telefon nie wypadł im z ręki? Nie przeszkodziło mi to w dobrej zabawie, ale naprawdę nie czułam się tak, jak myślałam, że poczuję się po koncercie Enrique. 

Nic więc dziwnego, że po dwóch dniach słuchania Duele El Corazon kupiłam bilet na koncert w Gdańsku.

Kto powiedział, że marzenia można spełniać tylko raz?





fot. Amadeusz Calik (gazetakrakowska.pl)

Muzyka

Przełom roku całkowicie zdominował Enrique. Tak jak przed koncertem nie słuchałam go za dużo, żeby się nie przesycić, tak po koncercie nie mogę przestać do niego wracać. Jeśli macie ochotę sprawdzić, których utworów najczęściej ostatnio słucham, zapraszam na mój profil na last.fm.

Jeśli tak jak ja przegapiliście wydanie nowej płyty Bastille, gorąco zachęcam do nadrobienia zaległości. Wild World utrzymane jest w podobnym klimacie co All This Bad Blood, jednak całość mnie jeszcze nie przekonała. Polecam na pewno Good Grief i Send Them Off!.

Ostatnim, kto muzycznie zawładnął styczniem, jest oczywiście Ed Sheeran. Nie mogę się doczekać wydania nowego albumu, a póki co nadrabiam zaległości, o których nawet nie wiedziałam, że je mam. Z jego starszych piosenek najbardziej urzekła mnie She i do tej pory odkrywam zakamarki jego wcześniejszej twórczości.

Film

Do niedawna zaliczałam się do nie wiem, jak licznego, grona osób, które nigdy nie czytały/nie oglądały Czarnoksiężnika z Oz. Nigdy nie mogłam się za niego zabrać, ponieważ im bardziej coś jest uważane za klasyk albo towarzyszy temu za dużo hype'u, automatycznie mnie to od siebie odrzuca. Nieraz sama się przełamuję i daję szansę danemu zjawisku, żeby przekonać się, czy faktycznie jest tak dobre. Czarnoksiężnik z Oz podbił moje serduszko. Podczas całego (kinowego!) seansu w ramach Akademii siedziałam z uśmiechem na twarzy i szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewałam się tak zabawnego, ciepłego i wciągającego filmu. 

Tak samo zaskoczyły mnie Zwierzogród i Wielka Szóstka. Nie wiem, czemu wcześniej nie dałam tym filmom szansy, bo przecież lubię animacje Disneya i każda kolejna produkcja jest jak radosny uścisk. Kolejnym, już mniej pozytywnym zaskoczeniem, był La La Land, więc aż tak bardzo go nie polecam, natomiast jeśli tak jak ja omijaliście do tej pory szerokim łukiem Skarb Narodów, to naprawdę zachęcam. Mimo, że w każdej części musi być jaskinia/świątynia/tunel i pochodnia. Nie ma filmu przygodowego bez pochodni.

Serial + YouTube

Grudzień zdecydowanie umiliła mi Zoella swoimi vlogami i filmami z serii 24 Days of Zoella. Przy braku czasu na dłuższe rozrywki, jej filmy pozwalały mi odetchnąć między obowiązkami. W okresie świąteczno-sylwestrowym pozwoliłam sobie zacząć serial, o którym zewsząd słyszałam same dobre rzeczy. Rzeczywiście, Westworld mnie wciągnął, i polecam go każdemu jako odświeżający, ale też bawiący się umysłem serial.

Ostatni miesiąc był czasem kończenia Przyjaciół (czy jestem jedyna, którą zakończenie niesamowicie zawiodło?) i powrotu do American Horror Story. Nowy sezon, Roanoke, spodobał mi się dopiero od drugiego odcinka, ale każdy kolejny coraz bardziej podnosił mi adrenalinę. Ostatecznie Roanoke stawiam na 3. miejscu w całej serii (zaraz po Asylum i Murder House), co biorąc pod uwagę poziom innych sezonów jest naprawdę wysoką, i zasłużoną, pozycją.

Książka

Wracając do tematu hype'u, bardzo spodobało mi się A Monster Calls Patricka Nessa. Jest to krótka, ale jakże piękna i naładowana emocjami opowieść, której przebieg od samego początku nie jest oczywisty. Jedynym minusem tej książki jest to, że kończy się tak szybko. Przechodząc w inny klimat powiem, że na nowo odkryłam Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Jest to moja druga ulubiona seria z czasów dorastania, która ma swoje stałe miejsce w moim sercu. Dowiedziałam się, że od długiego czasu Stowarzyszenie nie jest już tetralogią i wydana została kolejna część. Z przyjemnością zatem powróciłam do przygód Bridget, Leny, Tibby i Carmen, aby przed rozpoczęciem najnowszej książki wszystko sobie przypomnieć. Przyznam, że trochę inaczej patrzę na bohaterki i ich historie, co sprawia, że czytanie ich jest zupełnie nowym przeżyciem.

Czas wolny

Niezwykłe jest to, jak deficyt wolnego czasu przekłada się na ilość próbowania nowych rzeczy. Jedną z moich jest nauka języka hiszpańskiego. W lipcu pisałam Wam o aplikacji DuoLingo, która pozwala mi pozostać w kontakcie z językiem francuskim i kontynuować jego naukę. W dużej mierze pozostając pod wpływem Enrique, postanowiłam zacząć naukę kolejnego języka z mojej listy celów życiowych. Jestem z siebie naprawdę dumna, że codziennie, despacito, spełniam swoje kolejne marzenie. 

Długo zbierałam się do założenia konta na Goodreads, na co początkiem roku nareszcie się zdecydowałam. Przerażało mnie uzupełnianie wszystkich przeczytanych przeze mnie książek, ale okazało się to niesamowicie przyjemną czynnością. Bardziej przemawia do mnie Goodreads niż polskie lubimyczytać, ponieważ jest dla mnie bardziej przejrzyste, skala ocen do 5 jest mniej wymagająca niż do 10, oraz wszystkie booktuberki, które oglądam, mają tam konto, co ułatwia mi ich obserwowanie. Jeśli macie ochotę, zapraszam Was na mój profil :)

Czymś zupełnie innym, co na pewno na długo zapadnie mi w pamięci, był casting do nowego filmu Pawła Pawlikowskiego. Nie dlatego, że był szczególnie wyjątkowy, czy też że czuję, że za kilka dni dostanę telefon o stawienie się na plan zdjęciowy. Był po prostu kolejnym sposobem na wyjście z mojej strefy komfortu. Uwielbiam sprawdzać się w nowych sytuacjach, a ten casting był do tego idealną okazją. 




Jedzenie + Miejsce

Tym razem łączę te dwie kategorie i powiem Wam o miejscu, gdzie można dobrze zjeść. Sorrir znajdujące się w jednej z uliczek wrocławskiego Rynku wypełniło pustkę na liście knajp, w których mogę pójść na zdrową i smaczną przekąskę. Znajdziecie tam smoothies, miski wypełnione owocami i wszelkim superfood (polecam!), a także zdrowe ciasta. Na kilka razy, jak tam byłam, dwa razy nie było wolnych miejsc, więc chyba nie tylko mnie przypadli do gustu. Co do zdrowych ciast, mogę Wam jeszcze polecić ten przepis Vegenerata Biegowego na ciasto czekoladowe. Zrobiłam go razem z Mamą na Święta, aby odpocząć trochę od mas cukrowo-serowo-jajecznych, i wyszło naprawdę dobrze. Zamieniłyśmy jagody na oreo, i mimo, że ciastka zmiękły, to całość była przepyszna :)



To już wszystkie moje ulubione rzeczy z przełomu grudnia i stycznia. Jakie są Wasze? :) 

Przy okazji, jako podsumowanie roku wrzucę zbiór zdjęć, które w tym roku cieszyły się największą popularnością na moim Instagramie. Zdjęcie mojej metamorfozy podbiło nie tylko bloga i widzę, że nadal lubicie patrzeć na mnie szczęśliwą po treningu, albo po prostu szczęśliwą :)



Zobacz również

0 komentarze