And here's to you, Mrs. Robinson - Filmy #1.

16:30

Powracając do pisania na blogu zaczęłam od zebrania wszystkich ulubionych rzeczy poprzednich miesięcy. Chciałam o wszystkim wam opowiedzieć, a że naprawdę dobrych filmów uzbierało się dość dużo, zaczęłam od nich. I poległam, bo wpis zrobił się naprawdę długi już po pierwszych kilku opisach. W ten sposób przedstawię wam moje rekomendacje filmowe w kilku częściach, tak, aby nie przesadzić z długością postu (chociaż niedługo planuję opublikować coś najdłuższego w historii, ale o tym kiedy indziej). Będziecie mieli czas się oswoić z tymi filmami, a być może nawet po nie sięgnąć. Dodatkową przyjemnością tego wpisu jest to, że niektórzy z was mogą pamiętać, od czego tu zaczęłam - od recenzji filmowych. Jeśli więc brakuje wam tych wpisów, lub też lubicie poszukać czegoś nowego do obejrzenia na wieczór, gorąco was zachęcam do przeczytania kilku słów ode mnie na temat tego, co podbiło moje młode, kinofilskie serduszko :)



Absolwent (1967)


W dniu, w którym zdałam egzamin licencjacki, czułam, że najlepszym filmowym wyborem na wieczór będzie tylko i wyłącznie Absolwent. Po ostatnim wykładzie Akademii Kina Światowego z wielką niecierpliwością czekałam, aż go obejrzę, a idealna okazja nasunęła się sama. I naprawdę, dawno nie oglądałam tak dobrego filmu. Najbardziej polecam go tym z was, którzy do filmów powstałych przed waszym rokiem urodzenia są nastawieni bardziej niż sceptycznie (chyba każdy z nas był lub jest w tym miejscu). Absolwent przede wszystkim zestarzał się z gracją, lub nawet nie zestarzał się wcale. Rozterki głównego bohatera na temat zagubienia w świecie po studiach są wciąż uciążliwe i aktualne, a cała historia uzyskuje swój niesamowity klimat poprzez zestawienie bogactwa i przepychu Stanów Zjednoczonych lat 60. z wszechobecną muzyką stworzoną przez duet Simon & Garfunkel. Absolwent wpisał się idealnie w mój gust i zmysł estetyczny, a przy okazji całkowicie wciągnął nieprzeciętną fabułą i bawił inteligentnym humorem Jeśli jeszcze nie mieliście okazji go zobaczyć, polecam wam go jako przepis na świetnie spędzony letni filmowy wieczór.
Po takiej rekomendacji dość trudno będzie mi tak dobrze opisać resztę filmów, które spodobały mi się w ostatnim czasie, więc jeśli macie wybrać choć jeden film, niech będzie to właśnie Absolwent. Ale jest jeszcze tyle dobrego przed wami! Zacznę od filmów obejrzanych w ramach i zainspirowanych zajęciami w Akademii, a bardziej współczesne kino przybliżę wam w kolejnych wpisach.



Wielki sen (1946)


Pierwszym filmem, który całkowicie mnie odmienił (i nie boję się tego powiedzieć), jest Wielki sen. Był to pierwszy film noir, jaki obejrzałam w życiu, i od tamtej pory zostałam stracona dla świata rzeczywistego. Myślałam o tym filmie przez dobre kilka tygodni, nie dlatego, że fabuła nie dawała mi spokoju – a przyznam, że nie udało mi się nadążyć za intrygą, która nawet wprawionym filmoznawcom daje się we znaki nawet po kilkukrotnym obejrzeniu. Dla intrygi zdecydowanie obejrzę Wielki sen jeszcze kilka razy, ale to nie jest główny powód, dla którego film ten zostawił we mnie trwały ślad. Odkryłam, że estetyka i atmosfera filmu noir jest mi bliższa, niż myślałam. Tajemnice, kłamstwa, noc, niepewność, deszczowe miasto grającego kolejnego bohatera, femme fatale, oraz twardy, ale zagubiony detektyw – to wszystko razem stworzyło dziwnie kojące połączenie otulające mnie swymi zaniepokojonymi ramionami. Przepadłam. Oglądanie Humphreya Bogarta dochodzącego do sedna sprawy i przeszkadzającej mu w tym uwodzicielskiej Lauren Bacall dodatkowo spotęgowało moje odczucia w trakcie seansu. Jeśli po Absolwencie będziecie przygotowani na obejrzenie filmu z lat 40., lub już teraz macie ochotę skoczyć na głęboką wodę i obejrzeć mistrzowskie kino, sięgnijcie po Wielki sen.


Deszczowa piosenka (1952)


Kolejną perełką odkrytą zdecydowanie zbyt późno jest Deszczowa piosenka. Zawładnęła ona moim sercem z kilku powodów. Po pierwsze, idąc za głosem prof. Szczepańskiego, jest to cudowny film o Hollywood. Opowiada on o czasach przełomu dźwiękowego i o tym, jak wielkim zmianom musiały stawić czoła wielkie wytwórnie filmowe. Samo tło kulturowe wystarczyło, abym wsiąknęła i całkowicie kupiła konwencję tego musicalu. No właśnie – to jest dopiero musical! Jeśli według was La la land jest dziełem genialnym i chcielibyście zobaczyć, jakim tradycjom składa hołd, zdecydowanie znajdźcie czas na Deszczową piosenkę. Wtedy, mam nadzieję, La la land trochę straci w waszych oczach, bo klasyka przebija go na głowę. Historia o miłości wciąż jest świeża, lekka i dowcipna, a na głównych bohaterów odkrywających się nawzajem patrzy się z ciepłem w serduszku. A przy odrobinie szczęścia wcale nie będziecie nucić Singin’ in the rain przez następne kilka dni.



Czterysta batów (1959)


Czymś, co raczej przypadnie każdemu, ale na co nie każdy się zdecyduje (a powinien), jest Czterysta batów. Tytuł mylący niesamowicie, bo już w latach 60. tłumaczenie tytułów filmowych było jakie jest teraz - wg prof. Lubelskiego film powinien nazywać się Bezustanne tarapaty, ponieważ ten tytuł zdecydowanie bardziej oddaje tematykę filmu. Tarapaty, w które wpada młody chłopak, są niewielkie i ogromne zarazem. Oglądamy go gdy kłamie i wagaruje, ale też gdy mówi prawdę i jest niezrozumiany. Podziwiamy go za odwagę i strofujemy za brawurę. Przenikliwy film o dojrzewaniu, o życiu z perspektywy zagubionego chłopca, o relacjach z dorosłymi i o odkrywaniu w sobie miłości do filmu. Dodatkowa korzyść z seansu? Będziecie mogli pochwalić się, że wyszliście spoza tego, co leci w popularnych kanałach telewizyjnych i wygrywa rankingi box office'u: obejrzeliście film z nurtu francuskiej Nowej Fali.



Pociągi pod specjalnym nadzorem (1966)


Kolejnym wyborem spoza strefy komfortu przeciętnego fana kina będą Pociągi pod specjalnym nadzorem. Kolejna Nowa Fala, tym razem czechosłowacka, która zachwyciła mnie swym dziełem. Film ten nie ma niesamowicie szybkiego tempa i akcji naznaczonej kolejnymi perypetiami głównego bohatera jedna po drugiej. Ma natomiast atmosferę spokoju i napięcia, potrafi całkowicie rozbawić i rozluźnić po to, by zaraz zburzyć wszystko, co się do tej pory myślało o bohaterach. Film relaksujący dzięki spokojowi czeskiej stacji kolejowej, zabawny dzięki procesowi szukania swojego miejsca w świecie przez głównego bohatera oraz przeuroczy ze względu na główną postać kobiecą. Na wieczorny odpoczynek po ciężkim dniu idealny.


W samo południe (1952)


Zakończę akcentem nietypowym dla mnie, jak i pewnie dla większości z was - bo kto normalnie w tych czasach ogląda klasyczne westerny? W samo południe z pewnością jest tytułem, który już kiedyś obił się wam o uszy - polecam zatem odkryć, co za nim stoi. Podobnie jak w Pociągach, akcja nie jest niesamowicie naładowana. Szeryf małego miasteczka musi poradzić sobie z opryszkiem, z którym zmierzył się już w przeszłości. Wie, że nie uda mu się stawić mu czoła samemu, więc prosi o pomoc ludność swojej mieściny, co okazuje się nie tak prostym zadaniem. Ja z tego filmu wyniosłam prawdę, którą znam już wiele lat, a której powiedzenie tutaj byłoby spoilerem. Nie zepsuję wam przyjemności oglądania Gary'ego Coopera i Grace Kelly, a jeśli podejdziecie do filmu z otwartym umysłem, to z pewnością docenicie to wolne, ale jakże dobre kino.


Myślę, że taka dawka filmowych perełek za jednym razem jest odpowiednia. Plakaty wybrałam oryginalne i takie, które najbardziej oddają charakter filmu, bo z polskimi bywa różnie. Jeśli macie ochotę na troszkę nowsze propozycje, zerknijcie na moje konto na Filmwebie, lub poczekajcie na kolejny wpis, w którym przybliżę wam trochę bardziej popularne, ale równie rozrywkowe kino. Tymczasem życzę miłych seansów - koniecznie dajcie znać, jeśli sięgnięcie po którykolwiek tytuł :)

Zobacz również

2 komentarze

  1. Znam ale wieki nie widziałam! Jedyna nowość (!) dla nie to "czterysta batów"- w wolnej chwili na bank nadrobię zaległości.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wielki sen" obejrzany, choć chyba powinnam sięgnąć po niego jeszcze raz ;)

    OdpowiedzUsuń