We're in this game together

14:54


Ostatnie dni spędzam na snuciu marzeń, określaniu celów, układaniu planów. Czuję się, jakby moja wyobraźnia była ciągle na najwyższych obrotach. Uwielbiam to uczucie, kiedy wypełnia mnie motywacja do działania, a z każdej strony dostrzegam kolejne inspiracje. Moje serce nie ogarnia takiej ilości wrażeń i bije mocniej, niż zwykle.

Wróciłam do wpisu, który zaczęłam pisać w połowie listopada. Nie wiedziałam wtedy, jak go dokończyć. Teraz jestem na idealnych wibracjach, aby przekazać to, co tak bardzo chce się ze mnie uwolnić.


***

Ciągle mam wrażenie, że jest początek listopada. Temperatura na zewnątrz sprawia, że kręcę głową za każdym razem, kiedy patrzę na datę. To mnie zgubi. Jak mam przygotować się do tych wszystkich testów, zaliczeń i prac na końcu listopada, skoro ciągle myślę, że został mi jeszcze miesiąc? Pogoda jest piękna. Wychodzę w rozpiętej kurtce i wdycham jesienne powietrze. Coś cudownego. 
Nie sądziłam, że zrobię się jeszcze bardziej refleksyjna. Doszłam do poziomu wyżej, gdzie rozmyślenia są już naprawdę poważne. Przeradzają się w marzenia, cele i plany. Są tak intensywne, że wypalają mi dziury w głowie. I tak wielkie, że nie mogę ich w tej głowie zmieścić. A to wszystko przez moje studia.

Podczas zajęć z literatury moja wyobraźnia przekracza swoje granice. Zanim się zorientuję, ja w mojej głowie już siedzi sobie na brzegu rzeki Wye, podziwiając zwyczajne angielskie krajobrazy z moim kumplem Billem. Zaraz później siedzi w barze w Hiszpanii z Hemingwayem, rozmawiając o ostatniej korridzie. Po chwili ląduję w West Egg i razem z Jayem wypatruje zielonego światła, żeby w końcu wrócić do Hampshire na czas, by powąchać i przeczytać pierwsze wydanie Emmy. Po półtorej godziny przebywania w coraz to innych, nowych fascynujących rzeczywistościach, powrót do tej prawdziwej jest męczarnią. Jak mam się na nowo odnaleźć w tym świecie, kiedy tyle nowych światów tylko czeka na ich poznanie? Literatura jest uzależniająca. Ciągle chcę więcej przygód, przeżyć, ludzi, miejsc. Tak bardzo chciałabym móc poczuć na własnej skórze ducha tylu epok, lub chociaż przenieść się w miejsca, które widzę na kartkach książek. Co sprowadza mnie do kolejnego problemu...

... którym są moje dawno zapomniane marzenia. Wyobraźmy sobie scenę. Anglistyka (widzimy ją jako fizyczną osobę - czy jest to młoda, piękna kobieta, czy poczciwa nauczycielka z klas 1-3 - wybór jest wasz) podchodzi do półki z marzeniami 9-letniej Laurki (to miejsce wygląda jak Departament Tajemnic lub głowa Riley z "Inside Out" - again, the choice is yours). Na tych półkach ułożone są kule pełne planów, strachów i wspomnień. Anglistyka bierze jedną, niegdyś najjaśniej świecącą, a teraz już dawno wyblakłą kulę. Chucha na nią, wyciera rękawem i z przetartego miejsca wydobywa się lekki, nieśmiały blask. Anglistyka pochyla się i mruży oczy, żeby zobaczyć wnętrze kuli. Tam jawi się obraz przyszłej pani adwokat trzymającej dyplom ukończenia studiów prawniczych na Oksfordzie. Dorosła kobieta uśmiecha się od ucha do ucha i ma poczucie niesamowitej satysfakcji. Rozczulona Anglistyka uśmiecha się do siebie. Pod wpływem chwili dmucha na kulę, otrzepuje z niej kurz i stawia na samym środku półki ze wszystkimi marzeniami. Kula świeci o wiele jaśniej niż wcześniej, a swoim blaskiem oświetla resztę kul. Anglistyka, zadowolona z siebie, odchodzi.

A mnie zostawia z pokładami inspiracji, planów i marzeń. 

Jedno większe od drugiego. Niektóre szalone, niektóre przyziemne, niektóre kompletnie niesprecyzowane. A każdemu z nich towarzyszy lęk. Co, jeśli się nie uda? Co, jeśli się uda? Jak to by było? W tym wszystkim jednak siedzi największy strach - strach przed tym, że będę się bała na tyle, że nie będę chciała tych planów realizować. Wyjechać za granicę na rok? Na stałe? Zdobywać wiedzę tam, gdzie zawsze chciałam? Boję się. Zawsze wolałam to, co jest mi znane. Zawsze wolałam wiedzieć, co ma się wydarzyć i mieć wszystko pod kontrolą. Nie jestem typem skaczącym na głęboką wodę. A jednak z dnia na dzień coraz częściej zadaję sobie pytanie: co jest ważniejsze - czuć, że jest mi wygodnie, czy czuć, że robię to, o czym zawsze marzyłam, tam, gdzie zawsze chciałam? Powoli to już nie jest kwestia czy zbiorę się na odwagę, tylko kiedy. Mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi.


***

Czułam, że wypełnia mnie ogrom marzeń, ale nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Jak je ogarnąć. Nie wiedziałam nawet, co tak naprawdę w związku z nimi czuję. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przestanę odkładać napisanie listy celów życiowych i w końcu je zapiszę. 

Są na niej najśmielsze, najbardziej odległe i największe marzenia, o jakich jestem w stanie pomyśleć. Z każdą chwilą kolejna myśl wskakuje na moją listę. Myśląc o realizacji tych wszystkich planów jestem niesamowicie podekscytowana. Czuję, że w końcu je poukładałam i przestałam się ich bać. Już dziś zaczęłam planować tegoroczne wakacje, tak bardzo nie mogę się doczekać!

Pisałam, że znalazłam odwagę, by marzyć. W listopadzie nastąpił przełom, na który tak długo czekałam. Wielu rzeczy nadal się boję i nie mogę się na nie zdobyć. Jestem jednak cierpliwa i wyrozumiała. Wiem, że wiele rzeczy przyjdzie do mnie w najbardziej odpowiednim czasie. I wtedy będę gotowa.

Wspomniałam, że nie zrobię tu podsumowania. Zostawiam Was jednak z piosenką Josefa Salvata, która w tym roku stała się częścią mnie.


Na mojej liście celów życiowych są w tej chwili 53 pozycje.

Jeszcze nie skończyłam pisać.


Zobacz również

1 komentarze

  1. Ja się boję cały czas. W Sylwestra dopadło mnie apogeum strachu. Zamknęłam bardzo dobry rok i ciągle te wątpliwości, obawy, czy poradzę sobie z następnym są w mojej głowie.
    Ale masz racje...
    będziemy gotowe.

    OdpowiedzUsuń