Dziś, 29 sierpnia 2017 mija rok, odkąd jestem wegetarianką. Za kilka dni będę obchodzić rocznicę przejścia na dietę roślinną, czyli wegańską. Uznałam, że to idealna chwila, aby podzielić się z Wami tą częścią mojego życia.
Do tej pory nie przyznałam się światu otwarcie, że jestem na diecie roślinnej. Bałam się tego, ponieważ chciałam uniknąć potencjalnego negatywnego odbioru przez osoby odżywiające się w sposób "tradycyjny". Widziałam, jak w internecie odbiera się wegan i za żadne skarby nie chciałam być w taki sposób traktowana. Z drugiej strony w prawdziwym życiu nie spotkałam się z żadną negatywną reakcją, kiedy ktoś dowiedział się o moim stylu żywienia. Zaintrygowanie, ciekawość, dociekanie do źródeł - jak najbardziej, ale raczej wszyscy odbierali to jako coś nowego i tajemniczego i chcieli to lepiej poznać. Wszyscy już byli raczej przyzwyczajeni do tego, że jem inaczej - bo zdrowo, bo z pudełek, bo sama gotuję, bo nie piję alkoholu, bo dawkuję cheat meale. Zdarzała się krytyka, ale nikt otwarcie mnie nie obrażał. Zainspirowana takimi reakcjami na moją zmianę nosiłam w sobie pomysł podzielenia się tym z ludźmi, ale tylko w moim własnym, bezpiecznym miejscu w internecie i tylko w czasie, w którym do tego dojrzeję. Chyba ten czas właśnie naszedł :)
Tak naprawdę pomysł na ten wpis zrodził się w mojej głowie po tym, jak spotkałam się z jedną z osób, które inspirują mnie w prowadzeniu mojego stylu życia i o którym już wielokrotnie tu wspominałam. Razem z Mamą wybrałam się na spotkanie autorskie Przemka Ignaszewskiego, znanego jako Vegenerat Biegowy (o czym pisałam w tym wpisie). Po tym spotkaniu dodałam zdjęcie na Instagram, ale zanim kliknęłam Udostępnij mocno zastanawiałam się nad dość trywialną rzeczą. Co się stanie, jak dam #vegan? Biorąc pod uwagę, z kim się spotkałam, byłoby to oczywisty wybór oznaczenia zdjęcia. Ale co ze mną? Czy jeśli tak napiszę, to czy nie narzucę się wszystkim z tym, jak jem?
Do tej pory nie przyznałam się światu otwarcie, że jestem na diecie roślinnej. Bałam się tego, ponieważ chciałam uniknąć potencjalnego negatywnego odbioru przez osoby odżywiające się w sposób "tradycyjny". Widziałam, jak w internecie odbiera się wegan i za żadne skarby nie chciałam być w taki sposób traktowana. Z drugiej strony w prawdziwym życiu nie spotkałam się z żadną negatywną reakcją, kiedy ktoś dowiedział się o moim stylu żywienia. Zaintrygowanie, ciekawość, dociekanie do źródeł - jak najbardziej, ale raczej wszyscy odbierali to jako coś nowego i tajemniczego i chcieli to lepiej poznać. Wszyscy już byli raczej przyzwyczajeni do tego, że jem inaczej - bo zdrowo, bo z pudełek, bo sama gotuję, bo nie piję alkoholu, bo dawkuję cheat meale. Zdarzała się krytyka, ale nikt otwarcie mnie nie obrażał. Zainspirowana takimi reakcjami na moją zmianę nosiłam w sobie pomysł podzielenia się tym z ludźmi, ale tylko w moim własnym, bezpiecznym miejscu w internecie i tylko w czasie, w którym do tego dojrzeję. Chyba ten czas właśnie naszedł :)
Tak naprawdę pomysł na ten wpis zrodził się w mojej głowie po tym, jak spotkałam się z jedną z osób, które inspirują mnie w prowadzeniu mojego stylu życia i o którym już wielokrotnie tu wspominałam. Razem z Mamą wybrałam się na spotkanie autorskie Przemka Ignaszewskiego, znanego jako Vegenerat Biegowy (o czym pisałam w tym wpisie). Po tym spotkaniu dodałam zdjęcie na Instagram, ale zanim kliknęłam Udostępnij mocno zastanawiałam się nad dość trywialną rzeczą. Co się stanie, jak dam #vegan? Biorąc pod uwagę, z kim się spotkałam, byłoby to oczywisty wybór oznaczenia zdjęcia. Ale co ze mną? Czy jeśli tak napiszę, to czy nie narzucę się wszystkim z tym, jak jem?
Po dłuższej chwili dotarło do mnie, jak durny jest mój tok myślenia. Złapałam się w pułapkę zastawioną przez osoby, które nawet nie mają pojęcia, jak krzywdzące mogą być uogólnienia, stereotypy i nieprzemyślane osądy, które wydają bez zastanowienia. Przecież wiem doskonale, kim jestem i dlaczego robię to, co robię.
Nie interesuje mnie to, że ktoś może pomyśleć, że wrzucając zdjęcie z takim podpisem praktycznie mówię całemu światu Patrz na mnie, jestem weganką! i potwierdzam nieistniejący według mnie stereotyp. Nie będę chować tego, że podjęłam jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
Nie interesuje mnie to, że ktoś może pomyśleć, że wrzucając zdjęcie z takim podpisem praktycznie mówię całemu światu Patrz na mnie, jestem weganką! i potwierdzam nieistniejący według mnie stereotyp. Nie będę chować tego, że podjęłam jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
O tym, że zmieniłam styl żywienia wiedzieli do tej pory ludzie z mojego najbliższego otoczenia. Ci, którzy autentycznie interesują się tym, co dzieje się w moim życiu, wiedzą, że zaszła w nim zmiana. Ci, których to nie interesuje, nie wiedzą. Lub wiedzą, ale nie ode mnie. Lub wiedzą, ale dlatego, że sami domyślili się tego obserwując co wymieniam w zestawieniu Ulubionych Rzeczy lub co lubię na Facebooku. W każdym razie chcę powiedzieć, że nie wpisuję się w negatywny i do tej pory niespotykany przeze mnie stereotyp weganina (również spotykany w przypadku studentów prawa, którego także nie miałam okazji zauważyć). Nie rzucam tekstu Hej, jestem weganką każdej nowo poznanej osobie lub przy pierwszej lepszej rozmowie ze znajomym. Wiele osób po kilku miesiącach znajomości ze mną często nie ma pojęcia, jak jem. Nie narzucam się z tym nikomu i wyznaję filozofię, że jeśli ktoś będzie chciał wiedzieć, to spyta - sama nie zaczynam tego tematu.
Ten wpis ma na celu przybliżenie wam mojej historii. Jak doszło do tego, że zmieniłam sposób żywienia? Dlaczego i po co mi to wszystko?
Jeśli jesteście tym zainteresowani, rozsiądźcie się wygodnie i przeczytajcie moją historię - od pierwszego zainteresowania się weganizmem, aż do momentu, w którym podjęłam decyzję. Jednak zanim do tego dojdzie chciałabym poruszyć kilka kwestii.
Uwaga wstępna nr 1
W tym wpisie opisuję tylko i wyłącznie swoje własne doświadczenia. Nie znajdą się w nich zalecenia czy próby nawracania w stylu "Przejdźcie na weganizm". Nikogo do niczego nie chcę przekonać. W zamian za to proszę o niepozostawianie komentarzy pozbawionych merytorycznej treści, mających na celu wyrażenie swojej opinii o treści "A ja i tak będę jadł mięso". Jednakowoż wszystkie osoby mające pytania, wątpliwości czy chcące dowiedzieć się, dlaczego coś jest takie, a nie inne, zapraszam do komentowania.
Uwaga wstępna nr 2
W tym wpisie pojawią się różne treści spoza mojego bloga. Nie zmuszam nikogo do kliknięcia w linki i oglądania treści tam zawartych. Zostawiam je tylko po to, aby ktoś, kto jest naprawdę zainteresowany dowiedzeniem się czegoś więcej miał szansę to zrobić. Nie zostawiam bezpośrednich linków do materiałów drastycznych, więc możecie być spokojni - nie zastawiam na Was pułapki.
Uwaga wstępna nr 3
Zaintrygowana
Maj 2016
Majówka bez pomysłu równa się majówka spokojna. Majówka poświęcona na odpoczynek i na nadrabianie youtube'owych zaległości. Klikając kolejno na filmy poświęcone zdrowemu odżywianiu trafiam na ten film w polecanych. Klikam, zachęcona miniaturką. Melanie Murphy - kto to jest i dlaczego nie jest już weganką? W sumie, czemu by się nie dowiedzieć.
"Może weganizm jest zły? Tak właściwie, oprócz tego, że nie jedzą mięsa, jaj i nabiału, to co robią weganie? Nie noszą skóry i nie używają kosmetyków testowanych na zwierzętach. To wszystko? To dlaczego ona nie jest już weganką? "Film przesłany przez That Vegan Couple" - może dowiem się więcej, skoro są weganami. Okej, leci filmik. O rany, co to za niepokojące intro. O co tu chodzi? Kim oni są, oprócz tego, że weganami?"
Takie myśli pojawiły się w mojej głowie na samym początku oglądania. Później, zafascynowana nieznanym mi dotąd tematem, weszłam w oryginalny film wrzucony przez Melanie, o której TVC mówili, i obejrzałam film bez ich komentarzy. Nie wiedzieć czemu i skąd zaczęłam się na nią gniewać. Mówiła o tym, dlaczego przestała jeść wegańsko, a ja, mając cały arsenał wiedzy, który właśnie mi został podany, miałam ochotę obalić każdy jej argument. Ale zaraz, zaraz. Przecież ja nic nie wiem. Obejrzałam dopiero jeden film na YouTube o tematyce wegańskiej. Może warto by było dowiedzieć się czegoś więcej, zanim wydam osąd, nie mając pojęcia, o czym mówię?
Zaczęłam oglądać więcej filmów That Vegan Couple. W ciągu kilku dni obejrzałam niemal wszystkie. Całkowicie pochłonął mnie temat weganizmu. Najzdrowsza forma żywienia? Mięso odpowiedzialne za najpowszechniejsze choroby? Cholesterol w jajkach jednak zatyka tętnice, a mleko przyczynia się do osteoporozy? O co chodzi?
Z każdym filmem moje poczucie bezpieczeństwa coraz bardziej się rozpadało, tak samo jak moja dotychczasowa wiedza o świecie, zwłaszcza o odżywianiu. Prowadzę zdrowy tryb życia od 8 lat i nagle dowiaduję się, że niemal wszystko, czego się nauczyłam, jest nieprawdą. Byłam tak zagubiona, że nie mogłam przestać o tym myśleć. Zaczęłam rozmawiać z moimi najbliższymi, próbując zrozumieć naukowe dowody na to, że weganizm jest najzdrowszą formą odżywiania. Czy to jest w ogóle potwierdzone, czy to kolejna propaganda, żeby zamydlić ludziom oczy i wprowadzić modę na kolejną dietę?
"Jakim cudem jedzenie kurczaka nie pomoże mi wyrzeźbić sylwetki, tylko przyczyni się do pogarszania mojego stanu zdrowia? Przecież kulturyści jedzą kurczaka. Moje wzory do naśladowania jedzą kurczaka i są szczupłe i zdrowe. Coś tu jest nie tak. Tylko co?"
To tylko jeden z ogromu dysonansów poznawczych, z którymi nie mogłam sobie poradzić. Minęło kilka tygodni, a ja nadal nie mogłam przestać o nich myśleć. Nie robiłam jednak nic w kierunku zmienienia nawyków żywieniowych, bo nie wiedziałam już, w co wierzyć: w to, czego nie rozumiem, czy w to, co znam? Ale skoro to, co znam, jest złe, to kiedy zrozumiem to, co dobre? Mętlik w głowie, totalny, przez cały czas.
Przy jednej z naszych rozmów Mama podrzuciła mi bloga Vegenerata Biegowego. Razem obejrzałyśmy materiał o nim w telewizji, po czym odwiedziłam jego stronę. Byłam zdumiona tym, co on gotuje. I jakie desery tworzy! Bez jaj i mleka? Niby jakim cudem? Miałam ochotę spróbować zrobić cokolwiek, byleby zobaczyć, czy wyjdzie. Jednak nadal byłam sceptyczna i nie wiedziałam, czy całkowite przejście na weganizm byłoby bezpieczne. Nie chciałam podejmować prawdziwych działań, które mogłyby mnie do tego przybliżyć.
Lipiec 2016
Zagubiona
Lipiec 2016
Od majówki nie było mi trudno jeść dalej tak, jak jadłam, ale niektóre rzeczy, o których się dowiedziałam nie ułatwiały mi życia. W wielu filmach o weganizmie, które obejrzałam na YT, znajdowały się drastyczne sceny. Sceny, których się nie spodziewałam, które mnie zaskakiwały i całkowicie odzierały z poczucia bezpieczeństwa. Sceny, przez które płakałam i które miałam przed oczami nawet, gdy je zamykałam. Co więcej, im częściej oglądałam kolejne filmy, tym częściej trafiałam na te materiały wplatane między treści merytoryczne. Z tego wszystkiego do męczących mnie kwestii zdrowotnych zaczęły dochodzić dylematy moralne.
"Jak wytłumaczyć to, że regularnie wspomagam szczytny cel, aby pomagać chorym zwierzętom, a codziennie jem zwierzęta, które ktoś zabił tylko po to, abym ja mogła je zjeść? Dlaczego pomagam osieroconym kotkom znaleźć dom, a piję mleko, przez które krowa została rozdzielona od swojego cielaka? Dlaczego kocham i dbam o swojego kota, którego nikomu nie dałabym zabić, a codziennie przyczyniam się do zabicia kurczaka, kury, świni czy krowy?"
Zaczęłam czuć się okropnie z tym, co robię, ale nic nie zmieniałam w swoich nawykach. Po prostu raz co jakiś czas widziałam wszystkie te sceny, kiedy przygotowywałam sobie posiłki. Działały na mnie druzgocąco i zaczęły mieszać mi jeszcze bardziej w głowie. Do moich zdrowotnych i moralnych rozważań doszły pytania natury egzystencjalnej. Co ja robię? Kim ja jestem? Co powinnam robić i kim powinnam być?
Zawsze chciałam wrzucić to zdjęcie Maksa na bloga i w końcu znalazłam ku temu okazję :)
Moja puchata kulka miłości.
Moja puchata kulka miłości.
Zainspirowana
Sierpień 2016
Coraz więcej wiedziałam - jakie produkty wprowadzić, aby zastąpić mięso, jaja i nabiał, ile kalorii minimalnie spożywać, jakich składników odżywczych dostarczać i co suplementować. Edukowałam się we wszystkich strefach. Wiedziałam, jak jedzenie tradycyjne wpływa na zdrowie, środowisko, a przede wszystkim na zwierzęta. Uczyłam się, w jaki sposób funkcjonować w nie-wegańskim świecie. To wszystko było motywowane na pozór zaspokojeniem ciekawości i głodu wiedzy, ale już coraz rzadziej oszukiwałam samą siebie, że tak i tak nie przejdę na weganizm. Chciałam być maksymalnie przygotowana na wszystko. Jako osoba, która od wielu lat prowadziła zdrowy styl życia, nie chciałam zrobić sobie krzywdy nieprzemyślanymi decyzjami. Chciałam być w 100% pewna, że kiedy już zrezygnuję z pewnych produktów, nie tylko nie odbije się to negatywnie na moim zdrowiu, lecz będzie to dla mnie zbawienne i korzystne. Chciałam wiedzieć, jak odpowiadać osobom mającym do mnie pytania na jakikolwiek temat związany z weganizmem. Chciałam wiedzieć, co jeść i jak gotować. Jednym słowem robiłam to, co zawsze: starałam się być najlepszą wersją siebie, lecz tym razem w całkowicie nowym wydaniu.
W którymś momencie stwierdziłam, że mogę spróbować odstawić mięso - ot, w ramach eksperymentu. W niedzielę 28 sierpnia postanowiłam zaserwować mojej rodzinie lasagne. Moje ulubione, popisowe danie. Przygotowywałam ją z myślą, że być może to mój ostatni mięsny posiłek. Nie sądziłam, że tak naprawdę będzie.
Następnego dnia pojechałam w odwiedziny do przyjaciółki, której odkąd się znamy obiecałam porcję lasagne. Spełniłam obietnicę, a przez kilka kolejnych dni, w tym w trakcie wycieczki do Trójmiasta, na moim talerzu nie pojawiło się żadne mięso. Nie było to dla mnie trudne - od stycznia już włączyłam do swojej diety strączki i ogromne ilości warzyw i owoców, więc tak naprawdę jadłam to, co znałam już od dawna. Jednak coś już się we mnie zmieniało. Czułam się ze sobą dobrze, widząc menu i decydując się na coś wegetariańskiego. Czułam spokój, bo wiedziałam, do czego się nie przyczyniam. Jednak, mimo wszystko, to nadal nie było to.
Zdecydowana
Wrzesień 2016
Mówi się, iż każdy weganin, który zrezygnował z jedzenia produktów odzwierzęcych później, niż w dzieciństwie, doskonale pamięta moment, w którym podjął decyzję, która zmieniła jego życie. Wrzesień 2016
Ja ten moment pamiętam tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Nawet pisząc te słowa po tylu miesiącach czuję się tak samo, jak czułam się tamtego dnia.
Po ponad tygodniu od odstawienia mięsa oglądałam wykład 101 powodów, aby przejść na weganizm. Nie spodziewałam się po nim wiele. Do tego momentu, czyli do 9 września, zdążyłam obejrzeć już tyle takich materiałów, że byłam przygotowana usłyszeć znowu to samo, tylko innymi słowami. I tak też było - nie dowiedziałam się więcej i oglądałam podobne drastyczne sceny.
Jednak jedna z nich wstrząsnęła mną ostatecznie: było to odbieranie krowie cielaka sekundę po tym, jak go urodziła. Cielę spadło na ziemię i od razu było już przez człowieka ciągnięte po ziemi i wrzucane na pakę ciężarówki. Krowa, matka swojego nowonarodzonego dziecka, nie miała nawet okazji go dotknąć. Jej wycie rozdzierało mi serce.
Przerwałam oglądanie, bo i tak nic nie widziałam przez łzy. Płacz zmienił się w szloch. Nie mogłam się uspokoić. Nie mogłam pojąć tego, co dzieje się ze światem. Zdałam sobie sprawę, że z każdą moją owsianką, z każdym kubkiem kawy z mlekiem i z każdym zjedzonym jogurtem przyczyniam się do napędzania tej maszyny. Wiedziałam, że jeśli jeszcze raz świadomie przyczynię się do takiego okrucieństwa, nie będę mogła ze sobą żyć.
W lustrze powitał mnie obraz nędzy i rozpaczy, więc ogarnęłam się, by wyglądać na w miarę spokojnego człowieka, i poszłam do sklepu. Zaopatrzyłam się w produkty, które na tamtą chwilę mogły mi zastąpić moje dotychczasowe jedzenie - mleko migdałowe, jogurty sojowe i tofu. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się przygotować do większych zakupów. Musiałam kupić coś, co mogłam wziąć ze sobą do zjedzenia na szybko w podróży, bo następnego dnia jechałam na Wielki Trening z Majewskim i Deynn w Katowicach.
Następnego dnia, właśnie w dzień wyjazdu do Katowic, przeżyłam swój pierwszy dzień na diecie roślinnej. Nie wiem, czy mogłam sobie wybrać trudniejszy i bardziej stresujący moment: cały dzień w podróży, jedzenie w pudełkach, zero przygotowania psychicznego, a do tego czekał mnie solidny wysiłek fizyczny. Coś, co wymagało starannego zaplanowania pod kątem wyboru jedzenia, zrobiłam na całkowitym spontanie. Najdziwniejszy i jeden z fajniejszych spontanów w moim życiu.
Nie było to tak trudne, jak się spodziewałam. Produkty mleczne zamieniłam na sojowe, na obiad zjadłam makaron z warzywami i soczewicą, a do tego po wysiłku zjadłam kilka bananów z orzechami. Dałam radę. Świat się nie zawalił, a ja czułam się jak prawdziwa Superwoman. Skoro udało mi się to bez przygotowania, w podróży, w dniu treningu i ogólnie dniu, którego do tego nie dało się zaplanować, ponieważ cała organizacja nie zależała ode mnie, to chyba uda mi się w każdych warunkach, prawda?
Podjęłam decyzję.
Tak wyglądała moja droga od wszystkożercy do roślinożercy. Przedstawiłam Wam powody, dla których przeszłam na dietę roślinną - przeważają tu kwestie zdrowotne i etyczne.
W całym wpisie używam słowa "weganizm" świadomie, gdyż opisuje ono konkretne pojęcie. Od momentu, kiedy przestałam jeść produkty odzwierzęce, jestem na diecie roślinnej nazywanej też wegańską. Weganką w pełni, jak na razie, nie jestem, o czym być może niebawem przeczytacie więcej. Jednak w tytule oznaczyłam to jako kategorię "weganizm" po to, aby ktoś mógł szybko zorientować się, o czym piszę, nawet jeśli nie jest to równoznaczne z tym, że jestem w pełni weganką.
Oczywiste jest dla mnie też znaczenie słowa "dieta". W podstawowym znaczeniu nie jest ono równoznaczne z dietą odchudzającą, redukcyjną, spalającą tłuszcz czy czymkolwiek związanym ze zmniejszeniem masy ciała. Na wypadek: "dietą" nazywa się całościowy sposób odżywania. Ktoś może być na diecie obejmującej wszystkie grupy produktów, diecie wegetariańskiej czy wegańskiej, ale nie oznacza to, że się odchudza - po prostu w taki sposób je.
W całym wpisie używam słowa "weganizm" świadomie, gdyż opisuje ono konkretne pojęcie. Od momentu, kiedy przestałam jeść produkty odzwierzęce, jestem na diecie roślinnej nazywanej też wegańską. Weganką w pełni, jak na razie, nie jestem, o czym być może niebawem przeczytacie więcej. Jednak w tytule oznaczyłam to jako kategorię "weganizm" po to, aby ktoś mógł szybko zorientować się, o czym piszę, nawet jeśli nie jest to równoznaczne z tym, że jestem w pełni weganką.
Oczywiste jest dla mnie też znaczenie słowa "dieta". W podstawowym znaczeniu nie jest ono równoznaczne z dietą odchudzającą, redukcyjną, spalającą tłuszcz czy czymkolwiek związanym ze zmniejszeniem masy ciała. Na wypadek: "dietą" nazywa się całościowy sposób odżywania. Ktoś może być na diecie obejmującej wszystkie grupy produktów, diecie wegetariańskiej czy wegańskiej, ale nie oznacza to, że się odchudza - po prostu w taki sposób je.
Mam kilka pomysłów na kolejne wpisy, z których mogłaby powstać seria dotycząca mojego sposobu odżywiania i stylu życia. Jeśli jesteście ciekawi, co mam do przekazania, to serdecznie zachęcam was do śledzenia mojego bloga.
Bardzo dziękuję, jeśli dotarliście aż do końca tego wpisu. Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo :)
Bardzo dziękuję, jeśli dotarliście aż do końca tego wpisu. Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo :)